1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
59
60
61
62
63
64
65
66
67
68
69
70
71
72
73
74
75
76
77
78
79
80
81
82
83
84
85
86
87
88
89
90
91
92
93
94
95
96
97
98
99
100
101
102
103
104
105
106
107
108
109
110
111
112
113
114
115
116
117
118
119
120
121
122
123
124
125
126
127
128
129
130
131
132
133
134
135
136
137
138
139
140
141
Niwatori tłumaczył sobie obecną sytuację, tym, że po prostu nie miał wyboru.
Wyjątkowo w tym roku samotnie spędzał swoje urodziny, bo wszyscy jego znajomi wrócili na weekend do domów. Nawet jego plany z Ryouko i Genichim nie wypaliły, bo ktoś tam z rodziny zachorował, bo musieli wracać, bo on miał pracę, bo...
Tak naprawdę powodów było zbyt wiele i Niwa nie próbował już nawet ich wszystkich spamiętać. Fakt pozostawał faktem - Yoshifumi został sam w mieszkaniu i mógł co najwyżej uczcić rocznicę narodzin pijąc do własnego odbicia lustrzanego.
A tu nagle jego kuzyn, Yuu przypomniał sobie o jego istnieniu.
Musiał przyznać, że nie widzieli się od dłuższego czasu. Zbyt długiego. Niwatori dla świętego spokoju postanowił się z nim spotkać, żeby przypadkiem Yuu nie pomyślał sobie, że go ignoruje. Miał tylko szczerą nadzieję, że Yuu nie zabierze go na koncert jakiś przesłodkich koreańskich piosenkarek jak ostatnim razem, gdy się widzieli. To niestety nie była według Niwy definicja dobrego spędzenia czasu.
Godzinę przed spotkaniem Yuu wysłał mu smsa, że przyprowadzi ze sobą jakiegoś przyjaciela. Gdyby Niwatori nie miał już białych włosów, pewnie osiwiałby na sam widok wiadomości. Był niemal pewien, że jego kolega będzie jakimś odpałem prosto z boysbandu. Będzie miał różowe włosy, ubranie z cekinami i będzie prowadził małego yorka na smyczy. Przyjedzie na rolkach, wpieprzając kimchi. Tak przynajmniej malowała się wizja każdego Koreańczyka w głowie Niwy po tym jak naoglądał się u Yuu programów z zespołami.
Właściwie to york nie był zbyt koreański, ale w wyobraźni Niwatoriego ten element zdawał się jakoś pasować do całej reszty tego... tego czegoś. Albo kogoś.
Dokładnie o piątej, jak w scenie z westernu, zza horyzontu wyłoniły się dwie sylwetki oświetlane przez ostatnie promienie słońca i bolesny dla oczu jasny neon z logiem McDonalda. Jedną z nich był oczywiście Yuu, którego uśmiech od ucha do ucha można było zobaczyć z odległości kilku kilometrów. I jeśli od niego wręcz emanował optymizm, to ta druga sylwetka sprowadziła ze sobą same czarne chmury.
Niwatori zastanowił się czy od razu nie uciec, a potem wytłumaczyć się, że zostawił odkurzacz na gazie albo wodę na ogniu. "Przyjacielem" Yuu był nie kto inny jak Naoto, obecnie z wyrazem twarzy rodem z portretów na listach gończych seryjnych morderców. Jak to się mówi - z deszczu pod rynnę. Arise nie przyjechał na rolkach i nie prowadził na smyczy kimchi, ale z drugiej strony, no cóż... to był Naoto.
A mówili że apokalipsa dopiero w grudniu.
Kiedy Yuu już go wyściskał na przywitanie i zaproponował udać się do restauracji, Niwa nachylił się do Naoto i zapytał szeptem:
-Przegrałeś jakiś zakład czy coś?
Naoto wysyczał mu do ucha:
-Sotsu mnie wrobił. Powiedział że zostaję w Tokio i się będę nudził.
-Nie mogłeś jakoś tego odkręcić?
-Próbowałem, ale on jest niezniszczalny.
-Wyrazy współczucia.
-Przynajmniej to nie moje urodziny.
Niwa westchnął. Jego oczekiwania nie były zbyt wygórowane, więc nie czuł się nawet trochę zawiedziony rozwojem wypadków. Modlił się tylko, żeby wrócił żywy do domu z tej eskapady.
Wykorzystał moment, kiedy Yuu zatrzymał się przy sklepie z ubraniami by znowu zaczepić Naoto i zagadać do niego półgębkiem:
-Jedna bardzo ważna sprawa. Nie dajemy mu wypić za dużo, okej?
-Właśnie miałem ci to mówić.
Niwatori zmrużył oczy.
-Nie mów, że tobie też prawił komplementy, a potem próbował cię całować.
-Dokładnie.
Gdy tylko Yuu do nich wrócił, Yoshifumi i Arise udawali jakby byli bardzo pochłonięci patrzeniem się w przeciwnych kierunkach.
-To gdzie właściwie się wybieramy? - zagadał Niwa.
-Najpierw zjemy coś dobrego, a potem możemy wyskoczyć na kręgle. Co wy na to?
Widząc wahanie kolegów, Yuu uśmiechnął się promiennie i szybko dodał:
-Ja stawiam.
-Dobry pomysł.
-No.

***

-Jestem tak obżarty, że moglibyście mnie używać do zbijania- skomentował Niwatori, gdy nadeszła jego kolej. Rzucona przez niego kula poturlała się i ostatecznie uderzyła w zaledwie jeden kręgiel.
-Bollocks.
Przynajmniej Naoto nie śmiał się z jego pożalsięboże umiejętności, bo sam jeszcze nie rzucił kulą tak, żeby przeturlała się przez cały parkiet. Jeśli istniało coś takiego jak antyumiejętności, to Arise powinien brać udział w specjalnych mistrzostwach w nietrafianiu.
Yuu z kolei był zdolnym graczem. Nawet przy najgorszym rzucie, trafiał w pięć lub sześć kręgli. Chociaż cieszył się z wciąż rosnącej przewagi nad przyjaciółmi, zawsze starał się ich odpowiednio nakierować, żeby poprawić ich wyniki.
-Naoto, może pomogę ci się odpowiednio ustawić? - zaproponował Arise, po którym dobrze było widać, że zaczyna powoli wychodzić z siebie i stawać obok z powodu swoich porażek.
-Nie dziękuję.
-Ale nie powinieneś tak tego trzymać...
-Nie.
-Oj, daj spokój Yuu - przerwał im Niwa -Nie krytykuj go, bo się w sobie zamknie. Albo wysadzi to miejsce w powietrze. Nie chcę żeby potem zbierali moje kawałki na szufelkę.
Yuu pokręcił głową i brutalnie chwycił Naoto za ręce, pokazując mu jak ma trzymać i rzucać kulą. Tłumaczył mu wszystko cierpliwie, jednocześnie nie dając sobie wejść w słowo.
Wyraz twarzy Arise po tej tyradzie mógłby sprawić, że kręgle same by się zwaliły, a wraz z nimi cała przeciwległa ściana, ale gdy rzucił kulą, ta potoczyła się w idealnie prostej linii, a jej turlanie zwieńczył potężny strike.
Niwatoriemu i Naoto opadły kopary. Yuu zaś podskakując radośnie, złapał Arise za rękę i uniósł ją wysoko w powietrze, na znak zwycięstwa.
Na tablicy z wynikami "Nie bo ja jestem basistą" (Naoto) zepchnął "Jestem basistą" (Niwa) z drugiego miejsca w tabeli.
-Uh -jęknął Yoshifumi -Yuu byłbyś łaskaw mi pokazać jak się gra w kręgle?
-Z przyjemnością.

***

-Naoto, co tak siedzisz jakby nas oblazły pchły i nie chcesz żeby się na ciebie przeniosły - Niwatori starał się to powiedzieć w poważny i ironiczny sposób, ale ilość alkoholu, którą wypił sprawiała, że kończył każde zdanie głupim chichotem. Wiedział o tym i łapał się za usta, za każdym razem, gdy to się stało, ale i tak nie był w stanie tego kontrolować.
-Właśnie, podejdź bliżej, mamy tyle alkohololu... Aloholu. Alkoholu - Yuu wymachiwał wielką i prawie już pustą butelką po piwie. W drugiej ręce trzymał dwie kolejne. I mikrofon.
Odstawił piwo na stolik i poszedł wybrać pierwszą piosenkę do zaśpiewania.
Naoto wykorzystał tę chwilę jego nieuwagi i rąbnął Niwatoriego po ramieniu.
-Miałeś pilnować, żeby się nie upił.
Yoshifumi wzruszył ramionami.
-Oj tam, już po ptokach. Poza tym pamiętasz co powiedzieliśmy jak zaproponował nam karaoke? "Musielibyśmy być pijani, żeby się na to zgodzić". No i masz. Jesteśmy pijani. I to też po części twoja wina.
-To widzę, że jesteś nawalony jak bęben, ale ja nie będę robił z siebie pośmiewiska.
-Mówił ci ktoś, że masz kij w dupie?
-Tak, ale nie noszę listy z imionami tych osób, bo nie zmieściłaby mi się nawet w ciężarówce.
-Hej, Niwa, może ty zaczniesz? - zawołał do niego Yuu -Wypiłeś już tyle, żeby się ośmielić?
-No nie wiem... - Niwatori nagle uświadomił sobie, że zaraz będzie musiał dać pokaz swoich umiejętności wokalnych. Których nie miał. Lubił czasem akompaniować Genichiemu, lecz wyłącznie gdy byli sami w domu. Co prawda raz zdarzyło mu się śpiewać z Sotsu szanty w barze, ale dla komicznego efektu śpiewali sopranem, a tego nie można nazwać talentem.
-No dalej, będę cię wspierał -zaproponował Yuu -Tylko wybierz piosenkę.
Niwatori przejrzał listę utworów i zdecydował się na "Take on me" A-Ha.
-Jak już robić z siebie debila to na całego -próbował się usprawiedliwić, żeby poczuć się dzięki temu lżej na duszy.
Z samego początku nie szło mu najlepiej. Trochę wstydził się głośnego śpiewania i zjadał końcówki, żeby nie fałszować. Yuu szybko wyłapał fragmenty, gdzie Niwa się gubił i dołączał wtedy do niego, żeby go wspomóc. Postanowili odtworzyć piosenkę jeszcze raz i tym razem zaśpiewać ją lepiej. Yuu opracował nawet jakiś prosty układ taneczny, a Niwatori wkręcił się na tyle, że bujał się na boki w rytm muzyki.
-Wow, Niwa, rządzimy! - Yuu potrzebował tylko trzech prób, żeby przybić ze swoim kuzynem piątkę. Był pijany i naładowany pozytywną energią, co trochę przeszkadzało mu w skoordynowanym poruszaniu się.
-Daj spokój, to ty tu jesteś gwiazdą. Nieźle śpiewasz.
-Zapamiętam to "nieźle" do końca życia. To chyba najlepszy komplement jaki od ciebie otrzymałem.
-Nie będę cię rozpieszczał, bo zaczniesz zadzierać nosa.
Niwatori dla podkreślenia swoich słów dźgnął go po nosie. Yuu uśmiechnął się jeszcze szerzej (jeśli to było możliwe) i zwrócił uwagę na Naoto.
Chłopak siedział z łokciami opartymi o stół, dłońmi zasłaniając całą twarz. Wyglądał jakby pogrążył się w otchłani bezdennej rozpaczy, albo jakby "Take on me" w wykonaniu jego towarzyszy odcisnęło na nim bolesne piętno.
-Co wybierasz, Naoto-kuuuun? - Niwatori siłą wcisnął mu mikrofon w rękę.
-Nic. Mogę na was popatrzeć, posłuchać. Może czegoś się nauczę.
-Oh come on! Nic nie stracisz. Jeśli śpiewasz gorzej ode mnie to postawię ci piwo!
-Wal się Niwatori. Nie będę śpiewał.
-Nie psuj nam zabawy - powiedział Yuu siląc się na smutny ton -Już wybrałem dla ciebie idealną piosenkę.
-Nie dziękuję.
Kuzyni mrugnęli do siebie i wspólnymi siłami dociągnęli Naoto do telewizora.
-Jeśli zaśpiewasz tę jedną piosenkę, to damy ci spokój do końca wieczoru -obiecał Yuu -Tylko jedną piosenkę, którą wybrałem.
-Ciekawe co to jest. "Closer"? - Arise nie wyglądał na szczególnie zadowolonego nawet z takiego kompromisu. Przerzucał mikrofon z ręki do ręki, jakby go parzył w dłonie.
-Co to "Closer"?
-Nie pytaj.
-No to nie pytam. W każdym razie wygląda na to, że się zgodziłeś...
-Nic takiego nie...
-...więc zaśpiewaj nam. Będziemy cię wspierać, gdy będziesz tego potrzebował. Niwa włącz piosenkę, proszę~
Już pierwsze sekundy "It's not unusual" Toma Jonesa sprawiły, że Arise miał ochotę zapaść się pod ziemię. Schował twarz w dłoniach i mamrotał:
-Nie, nie, nie, nie...
Niwatori prawie nie posikał się ze śmiechu.
-Skąd wiedziałeś, że to traumatyczna piosenka dla Naoto, Yuu?
-Hiroki mi wyćwierkał, gdy się z nim raz widziałem.
Znowu przybili sobie piątkę, szczerząc się jak borsuki.
-Jakoś nie słychać, żebyś śpiewał - Yoshifumi dźgnął Arise, który coś bełkotał i starał się ukryć zażenowanie.
-Ojej jakiś ty uroczy, kiedy się rumienisz - Yuu podparł dłońmi policzki i mrugał urzeczony.
Naoto odetchnął głęboko i spiorunował ich wzrokiem.
-Nie śpiewam tego.
Kuzyni odcięli mu wszystkie drogi ucieczki i sami podjęli się dokończenia utworu. Arise stał między nimi jak kołek, w myślach opracowując sposoby jak można ich zamordować w wymyślny i bolesny sposób.
Niwatori, całkowicie zapomniawszy o świecie, poświęcił się śpiewaniu najlepiej jak umiał. Czyli fałszem. Później razem z Yuu przerobili wszystkie najdurniejsze piosenki jak "The bad touch" czy "I will always love you". Yoshifumi musiał przyznać, że sam z siebie nie wybrałby takiej formy spędzania czasu, ale, ku swemu zdziwieniu, bawił się wręcz wyśmienicie.
Następnego dnia zwali za to winę na alkohol. Trzeba jakoś zachować twarz.


***

-Dobranoc kuzynie, jeszcze raz wszystkiego najlepszego - Yuu zmiażdżył Niwatoriego w uścisku.
-Dzięki za wszystko. To był udany wieczór - Niwa chciał go poklepać po głowie, ale po chwili zorientował się, że podobnego gestu używa wobec Coli. Zamiast tego niezdarnie odwzajemnił uścisk.
-Prawie zapomniałbym! - Yuu szybko otworzył torbę i wyjął z niej prezent opakowany w papier w chmurki.
-No bez jaj, Yuu. Sponsorowałeś nam dzisiaj wszystko i jeszcze śmiesz dawać mi prezenty?
-Czego to się nie robi dla rodziny - wspiął się na palce i pocałował Niwatoriego w policzek -Dobranoc!
-Uh, dobranoc.
Yuu próbował jeszcze w ten sam sposób pożegnać Naoto, ale chłopak złapał go za ramię i zdecydowanym ruchem przekręcił w kierunku przeciwnym od siebie.
Niwatori poczekał aż kuzyn się oddali i wytarł rękawem miejsce po pocałunku.
-To ja spadam. Bywaj -rzucił do Arise.
Jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył, że Naoto wyciągnął do niego rękę. Co się stało? Arise uderzył się dzisiaj kręglem w głowę? Piosenka Toma Jonesa złamała mu doszczętnie ducha?
Z wyrazem niedowierzania wyciągnął ku drugiemu chłopakowi swoją dłoń. Naoto ścisnął ją i z całą powagą powiedział:
-Urodzinowe powinszowania.
-Uh, dzięki?
-Nagrałem was jak śpiewacie. Myślę, że naszym wspólnym znajomym spodobają się te filmy.
Po czym oddalił się i zostawił Niwatoriego samego i nieco zażenowanego.

***

-Niiiiiwaaaaaa. Wiesz która godzina? Czemu cię nie było tak długo! - Genichi wydął policzki.
-Od kiedy to zachowujesz się jak niezadowolona żona, która wita swojego męża w domu? Coś mnie ominęło? - Niwatori siedział przed laptopem i rozmawiał ze swoim chłopakiem przez Skype'a.
-Na dodatek jesteś pijany. Nie wstyd ci?
-A co ci to przeszkadza, kiedy siedzisz w Kioto? Zostałem sam na urodziny, to mogę chociaż zalać smutki procentami.
Genichi zmarkotniał i spuścił wzrok.
-Wiesz, ja naprawdę chciałem dzisiaj z tobą być, ale wiesz...
-Ale Genichi. Ja to rozumiem. Jak przyjedziesz to sobie to odbijemy. Teraz lepiej się prześpij i zajmij się mamą, kiedy jest chora.
-Um, no dobrze -przytaknął mu niechętnie -A dostanę buzi na dobranoc?
-Mam ci wysłać priorytetem, czy jak?
-Nie. Pocałujemy kamerkę na trzy cztery!
-To... trochę durne...
-Niwaaaaaaaaaa...
-No dobrze, już dobrze.
Niwatori czuł się wyjątkowo głupio migdaląc się z własnym laptopem, ale jeśli Genichiemu to sprawiało radość, mógł się poświęcić.
Tak poza tym był pijany. Można mu było o wiele więcej niż normalnie.
-Wszystkiego najlepszego, kurczaku - Genichi przesłał mu promienny uśmiech i potem się rozłączył.
Niwatori wyłączył laptop i rzucił się na łóżko. Zapadł w sen z głupawym uśmiechem na ustach.